Genialny montaż, zdjęcia, gra aktorska, bawienie się emocjami, śmiech przez łzy. Rocketman to dowód, jak spartaczyli Bohemian Rapsody, dając Maleka, który wg. mnie kompletnie nie zasłużył na Oscara (w przeciwieństwie Tarona Egertona). Nie mówię, że Queen był zły, jasne, że nie. Lecz (uwaga, ważne słowa) Bohemian Rapsody ogląda się dla muzyki. Rocketmana ogląda się dla całości. Historia Eltona Johna pokazuje, jak zrobić film dynamiczny, zwięzły, ale też rozbudowany. Pomagają w tym metafory i masa odniesień do materiału źródłowego oraz mała ilość cięć — każda sekunda filmu coś pokazuje, czy to emocje aktora, czy małe niuanse, które zauważą fani piosenkarza. A sekwencje muzyczne - rewelacja. Świetna rzecz, oglądać!
Słabo napisane nowe postacie (prócz psa Koguta), napisana na kolanie fabuła, która nie ma w sumie żadnych wartości (podobno uczy, że "świat jest niebezpieczny", ale trzeba mocno się skupić, żeby to dostrzec. Tu porównam do znakomitego Zwierzogrodu, który jest historią życia samą w sobie) i chamskie zrznięcie (wybaczcie, musiałem) z Madagaskaru 3 (motyw cyrku/pociągu, tygrys jako główna oś jednej z trzech historii filmu oraz Główny Zły z rosyjskim akcentem i minionem Sergiejem). Miałem też flashbacki z Pioruna.
To film gorszy od "jedynki" i jedna z gorszych animacji od Illumination (no, może poza Minionkami, tym spin-offem Despicable Me). Ale żeby nie marudzić — to nadal fajna bajka, bardzo zabawna dodam, nawet dla starszych. Młodszym się na pewno spodoba, a starsi, co najmniej, nie powinni być co zażenowani. |