Uniwersum Władcy Pierścieni jest nam zapewne dobrze znane. Jest to rozchwytywana na całym świecie epopeja o przygodach małych Hobbitów, elfów czy krasnoludów i innych typowych dla fantasy wynaturzeń. Oprócz sześciu głównych książek ten świat możemy poznać z genialnych filmów Petera Jacksona oraz gier. No właśnie, spróbujcie wymienić gry z tego uniwersum. Być może na myśl przyjdą wam Cień Mordoru/Wojny. Jednak na osi czasu znajdują się o wiele więcej interaktywnych opowieści z Śródziemia. A oto jedna z nich....
Na Morię by się szło.
Akcja gry rozgrywa się podczas wszystkich trzech filmów. Podkreślam — filmów. Cała gra jest oklejona zdjęciami aktorów oraz fragmentami dzieła reżysera. Nie jest to więc osobna historia, jak to bywa w Shadow of... Warto powiedzieć, że są aż dwie kampanie — dobra i zła (czyli sterujemy m.in. Sarumanem i jego armią. Niestety nie ma dużej różnicy między obydwoma wersjami przygody). Przypomnę zarys fabuły — hobbit Frodo Baggins wraz z innymi członkami Drużyny Pierścienia muszą przedrzeć się przez niebezpieczne rejony Śródziemia, walcząc z hordami orków, uruków, nazguli i czego tam nie wymieniłem, by dotrzeć do Góry Przeznaczenia i zniszczyć pierścień, którego pożąda Sauron, władca ciemności.
Dużym minusem jest to, że nie jest to dokładne odwzorowanie fabuły książek/filmów. Przygodę startujemy dopiero od Rivendell, nie wiele tłumacząc. Tak więc obejrzenie ekranizacji jest co najmniej konieczne. I choć zaczyna się dobrze, (od oskryptowanej misji w jaskiniach Morii), z czasem wkrada się lekka monotonia. Ale o tym później, bo jednak świat i klimat to najlepsza cecha gry. Jeśli jesteś fanem (głównie filmów) - od razu poczujesz się jak w domu. Rewelacyjnym pomysłem było wprowadzenie do gry małych urywków ekranizacji i aktualnego położenia drużyny — przez to wiemy gdzie, co i kiedy. Widzimy, że podczas, gdy Rohańczycy uciekali do Helmowego jaru, Marry i Pipin biesiadowali z Entami. Mały szczegół, a jednak cieszy. Sama mapa też jest fajnie zrobiona, bo ujrzymy na niej nie tylko (niektóre niedostępne w grze) lokacje z sagi, ale i mało znane rejony bitew.
Jak mówiłem, akcja nie jest stuprocentowym odzwierciedleniem filmów. W ww. Morii pod koniec, jak dobrze wiecie, Gandalf "walczy" z Barlogiem. Jednak tu... go zabija bez problemu, a naszemu czarodziejowi nic się nie dzieje. (Ale w następnych misjach już nie jest "spod znaku szarości"). Choć fajnie, że widzimy alternatywne wydarzenia, wyrywa to nas z klimatu. Oprócz kilku scen (świetny etap z Helmowym jarem), wygląda to tak sobie.
Total War: Bitwa o Pierścień
Bitwa o Śródziemie to RTS, więc najczęściej będziemy zarządzać całymi armiami ludzi, elfów, czy orków. Jednak nie zawsze — gra dzieli się na dwa rodzaje misji. Oscryptowane misje są kwintesencja gry. W nich będziemy np. wraz z Entami niszczyć wieżę i "fabrykę" Sarumana, czy obraniać Minas Ithil. Niestety w większości są to taśmowe misje, w których zabijamy, co się rusza i niszczymy siedzibę wroga. I tak w kółko przez ok. 20 map. A tak to prezentuje się w akcji:
Rozpoczynam już z gotową armią. Tak naprawdę ona starczy, by wyzwolić teren, ale nie będę pospieszny. Buduję (na specjalnie wyznaczonych miejscach) farmy — są to "generatory" surowców, czyli waluty. Wzniosę jeszcze budynek, który da mi dostęp do ulepszeń postaci i kilka wież obronnych. Ruszam szukać opanowanych przez wrogów obozów. Niszczę je, dzięki czemu zyskuję więcej pól do budowania budynków, tak więc stawiam koszary i szkolę trochę jazdy. Kiedy w końcu odkrywam główną, dobrze rozbudowaną bazę, leczę dowódców, okrążam wroga i szybko go likwiduję. Koniec misji.
Divide et impera
Podczas całej fabuły sterujemy nie tylko Gandalfem czy Legolasem, ale też różnymi frakcjami. Najczęściej gramy Rohańczykami. Rohan dysponuje głównie kawalerią, która jest bardzo szybka i mobilna, więc nie opłaca się wykupywać wolnych wojowników, którzy nie dojdą do walki na czas. Czasami posterujemy też ludźmi Gondoru, który ma wolne, silnie uzbrojone jednostki oraz mocne bronie do ataku, głównie trebusze. Podobnie wygląda po stronie zła, gdzie orki mogą budować np. drabiny czy tarany, by dostać się do twierdz wroga.
Znajdziemy tu także delikatny posmak RPG — bohaterowie levelują, a my dostajemy punkty mocy. Za nie wykupujemy skille w drzewku umiejętności. Możemy dostać np. leczenie pobliskich sojuszników, tworzenie zalanego terenu czy przywołanie małej grupki wojów. To ostatnie jest trochę za mocne, wystarczy ich "położyć" przy twierdzy przeciwnika, by poważnie osłabić wroga. Przywołani sojusznicy i tak znikają po krótkim czasie, więc możemy ich śmiało wypuszczać na samobójcze misje sabotażowe.
Kapuściane łby
Gra została wydana w 2004 roku, więc nie dziwota, że się zestarzała. Choć same mapy są całkiem dobrze przemyślane i zrobione, tak tekstury, w szczególności postaci, nie są zbyt dobre... Co nie oznacza, że nie zachowała klimatu. Deszczowy etap w mrocznym starciu pod Helmowym jarem wygląda świetnie, zaskakuje też ilość jednostek na ekranie. Czasami aż się nie możemy ujrzeć naszych bohaterów w całym gąszczu żołnierzy.
Jeśli chodzi o muzykę — nic dodać, nic ująć. Nuty Howarda Shore idealnie pasują do całej otoczki gry i budują niezapomniany klimat. Jednak gra ma i minusy. Głównie nie powala sztuczna inteligencja — wróg jeszcze coś tam robi, buduje i rekrutuje, to już nasi podopieczni mają jakiś uraz do bitew. Czasami nie podniosą ręki na stojącego tuż obok przeciwnika, a strzelcy nie kontrują ataku wrogich łuczników. Trzeba ciągle na nich patrzeć, czy nie wchodzą do bram wroga sami lub czy stoją bezczynnie przy strzelającym w nich trebuszu.
Jednak większych wad raczej nie dostrzegłem. Bitwa o Śródziemie, na poletku innych tanich egranizacji, wygląda na naprawdę dobrą grę. Jednak jeśli dokładnie się przyjrzeć, nie wyróżnia się zbytnio od innych RTS-ów z tamtych lat. Powiem tak: jeśli jesteś fanem Śródziemia i nie przeszkadza Ci galimatias faburalny, będziesz zadowolony. Jednak jeśli po prostu lubisz RTS-y, polecam poszukać lepszych, takiego Company of Heroes na przykład. BoŚ, choć to dobra gra na licencji, odstaje od gigantów gatunku.
Na Morię by się szło.
Akcja gry rozgrywa się podczas wszystkich trzech filmów. Podkreślam — filmów. Cała gra jest oklejona zdjęciami aktorów oraz fragmentami dzieła reżysera. Nie jest to więc osobna historia, jak to bywa w Shadow of... Warto powiedzieć, że są aż dwie kampanie — dobra i zła (czyli sterujemy m.in. Sarumanem i jego armią. Niestety nie ma dużej różnicy między obydwoma wersjami przygody). Przypomnę zarys fabuły — hobbit Frodo Baggins wraz z innymi członkami Drużyny Pierścienia muszą przedrzeć się przez niebezpieczne rejony Śródziemia, walcząc z hordami orków, uruków, nazguli i czego tam nie wymieniłem, by dotrzeć do Góry Przeznaczenia i zniszczyć pierścień, którego pożąda Sauron, władca ciemności.
Dużym minusem jest to, że nie jest to dokładne odwzorowanie fabuły książek/filmów. Przygodę startujemy dopiero od Rivendell, nie wiele tłumacząc. Tak więc obejrzenie ekranizacji jest co najmniej konieczne. I choć zaczyna się dobrze, (od oskryptowanej misji w jaskiniach Morii), z czasem wkrada się lekka monotonia. Ale o tym później, bo jednak świat i klimat to najlepsza cecha gry. Jeśli jesteś fanem (głównie filmów) - od razu poczujesz się jak w domu. Rewelacyjnym pomysłem było wprowadzenie do gry małych urywków ekranizacji i aktualnego położenia drużyny — przez to wiemy gdzie, co i kiedy. Widzimy, że podczas, gdy Rohańczycy uciekali do Helmowego jaru, Marry i Pipin biesiadowali z Entami. Mały szczegół, a jednak cieszy. Sama mapa też jest fajnie zrobiona, bo ujrzymy na niej nie tylko (niektóre niedostępne w grze) lokacje z sagi, ale i mało znane rejony bitew.
Jak mówiłem, akcja nie jest stuprocentowym odzwierciedleniem filmów. W ww. Morii pod koniec, jak dobrze wiecie, Gandalf "walczy" z Barlogiem. Jednak tu... go zabija bez problemu, a naszemu czarodziejowi nic się nie dzieje. (Ale w następnych misjach już nie jest "spod znaku szarości"). Choć fajnie, że widzimy alternatywne wydarzenia, wyrywa to nas z klimatu. Oprócz kilku scen (świetny etap z Helmowym jarem), wygląda to tak sobie.
Total War: Bitwa o Pierścień
Bitwa o Śródziemie to RTS, więc najczęściej będziemy zarządzać całymi armiami ludzi, elfów, czy orków. Jednak nie zawsze — gra dzieli się na dwa rodzaje misji. Oscryptowane misje są kwintesencja gry. W nich będziemy np. wraz z Entami niszczyć wieżę i "fabrykę" Sarumana, czy obraniać Minas Ithil. Niestety w większości są to taśmowe misje, w których zabijamy, co się rusza i niszczymy siedzibę wroga. I tak w kółko przez ok. 20 map. A tak to prezentuje się w akcji:
Rozpoczynam już z gotową armią. Tak naprawdę ona starczy, by wyzwolić teren, ale nie będę pospieszny. Buduję (na specjalnie wyznaczonych miejscach) farmy — są to "generatory" surowców, czyli waluty. Wzniosę jeszcze budynek, który da mi dostęp do ulepszeń postaci i kilka wież obronnych. Ruszam szukać opanowanych przez wrogów obozów. Niszczę je, dzięki czemu zyskuję więcej pól do budowania budynków, tak więc stawiam koszary i szkolę trochę jazdy. Kiedy w końcu odkrywam główną, dobrze rozbudowaną bazę, leczę dowódców, okrążam wroga i szybko go likwiduję. Koniec misji.
Divide et impera
Podczas całej fabuły sterujemy nie tylko Gandalfem czy Legolasem, ale też różnymi frakcjami. Najczęściej gramy Rohańczykami. Rohan dysponuje głównie kawalerią, która jest bardzo szybka i mobilna, więc nie opłaca się wykupywać wolnych wojowników, którzy nie dojdą do walki na czas. Czasami posterujemy też ludźmi Gondoru, który ma wolne, silnie uzbrojone jednostki oraz mocne bronie do ataku, głównie trebusze. Podobnie wygląda po stronie zła, gdzie orki mogą budować np. drabiny czy tarany, by dostać się do twierdz wroga.
Znajdziemy tu także delikatny posmak RPG — bohaterowie levelują, a my dostajemy punkty mocy. Za nie wykupujemy skille w drzewku umiejętności. Możemy dostać np. leczenie pobliskich sojuszników, tworzenie zalanego terenu czy przywołanie małej grupki wojów. To ostatnie jest trochę za mocne, wystarczy ich "położyć" przy twierdzy przeciwnika, by poważnie osłabić wroga. Przywołani sojusznicy i tak znikają po krótkim czasie, więc możemy ich śmiało wypuszczać na samobójcze misje sabotażowe.
Kapuściane łby
Gra została wydana w 2004 roku, więc nie dziwota, że się zestarzała. Choć same mapy są całkiem dobrze przemyślane i zrobione, tak tekstury, w szczególności postaci, nie są zbyt dobre... Co nie oznacza, że nie zachowała klimatu. Deszczowy etap w mrocznym starciu pod Helmowym jarem wygląda świetnie, zaskakuje też ilość jednostek na ekranie. Czasami aż się nie możemy ujrzeć naszych bohaterów w całym gąszczu żołnierzy.
Jeśli chodzi o muzykę — nic dodać, nic ująć. Nuty Howarda Shore idealnie pasują do całej otoczki gry i budują niezapomniany klimat. Jednak gra ma i minusy. Głównie nie powala sztuczna inteligencja — wróg jeszcze coś tam robi, buduje i rekrutuje, to już nasi podopieczni mają jakiś uraz do bitew. Czasami nie podniosą ręki na stojącego tuż obok przeciwnika, a strzelcy nie kontrują ataku wrogich łuczników. Trzeba ciągle na nich patrzeć, czy nie wchodzą do bram wroga sami lub czy stoją bezczynnie przy strzelającym w nich trebuszu.
Jednak większych wad raczej nie dostrzegłem. Bitwa o Śródziemie, na poletku innych tanich egranizacji, wygląda na naprawdę dobrą grę. Jednak jeśli dokładnie się przyjrzeć, nie wyróżnia się zbytnio od innych RTS-ów z tamtych lat. Powiem tak: jeśli jesteś fanem Śródziemia i nie przeszkadza Ci galimatias faburalny, będziesz zadowolony. Jednak jeśli po prostu lubisz RTS-y, polecam poszukać lepszych, takiego Company of Heroes na przykład. BoŚ, choć to dobra gra na licencji, odstaje od gigantów gatunku.