Gry na podstawie jakiegoś cyklu, czy to z gatunku kinematografii, czy literatury nie mają szczęścia w branży. Na przykład liczne przecież gry Harry'ego Pottera były raczej kiepsko oceniane. Dziś trafiło na genialną sagę Tolkiena (gra bardziej nawiązuje do "Władcy Pierścieni", bo "Hobbita" tutaj za mało).
Żadnych liliputów!
Cień Wojny to sequel Cienia Mordoru — wg mnie niedocenionej produkcji. Wystarczy powiedzieć "system nemezis" i wiadomo, która to gra. Oprócz tej mechaniki dobrze wspominam walki — chyba najlepszy system "ciachania" jaki widziałem. Naprawdę, żaden Assassin ani Batman nie dał mi tyle radochy z samych potyczek. Zapewne przez brutalność — nic nie sprawiało tyle szczęścia, po długiej, ciężkiej walce, co odrąbanie głowy kapitanowi orków.
Wszystko to wraca w Shadow of War. Kolejne tabuny orków do pocięcia, następni generałowie do pokonania i... znów mnóstwo znajdziek do zebrania. Nowej zawartości tutaj naprawdę mało. Praktycznie jedyną naprawdę nowością jest podbijanie obozów i całych twierdz (także innych graczy). Zaatakować ją możemy, odkąd trafimy do rejonu (o tym potem), ale dobrze jest nie tylko zebrać armię, co pokonać wodzów, którzy bronią fortu. Potem zostaje ustalenie naszych zdominowanych uruków, wykupienie dostępu do np. swego rodzaju taranów i efektowne oblężenie, a punktem kulminacyjnym jest walka z naczelnym generałem.
Walczyć z niepokonanym
A jaka jest fabuła? Bardzo dobra! Brutalna, efektowna, ale też — co bardzo ważne — ma klimat powieści Tolkiena. Otóż zaczyna się tam, gdzie zakończyła ostatnia odsłona. Bo wygranej(?) walce z Sauronem Talion, strażnik Czarnej Bramy oraz jego "duchowy" przyjaciel Kelebrimbor wykuwają Nowy Pierścień zdolny znów pokonać odradzającego się Mrocznego Władcę. Jednak sprawy się komplikują, kiedy będziemy musieli współpracować z tajemniczą Shelobą.
Oprócz głównego nurtu są i questy poboczne. Po drodze pomożemy obronić gondorskie miasto Minas Ithil (nie mylić z Białym Miastem, który widzieliśmy w fimach Jacksona), zbadamy las w Nűrnen czy zmierzymy się z dobrze znanym fanom, Barlogiem. Muszę przyznać, że zawartości tu sporo, bo gra dostała widoczny budżet i rozrosła się nie tylko o okolice Mordoru.
Równiny, lasy, smoki i lambasy
W poprzedniej grze mieliśmy dwie, całkiem spore tereny: okolice Czarnej Bramy oraz wspomniane leśne tereny Nűrnen. Teraz odwiedzimy aż 5 krain. W każdej z nich mamy jedno główne zadanie — zdobyć fortecę. Zaczynamy więc od przesłuchania kilku gagatków na temat tutejszych kapitanów. Kiedy ustalimy, gdzie się znajduje, ruszamy go pokonać i najlepiej zdominować. Takiego "szpiega" możemy wysłać na arenę walk wroga — jeśli pokona przeciwnika, zostanie przybocznym uruka, który chroni samego fortu (czyli wyższego rangą wodza). Wywabiamy, walczymy wraz z jego zdrajcą, dominujemy, jest prawą ręką naczelnego. Wtedy "dobieramy" do armii kapitanów i lecimy obalić jego reżim w epickim oblężeniu.
Teraz danie główne, czyli niesamowity system nemezis. Najlepiej opisze taki przykład: spotykam silnego wroga, więc myślę, że warto go dodać do swojej ekipy. Zanim do niego podejdę, idę do sąsiedniego namiotu, jest tam zwykły uruk, który wie co nieco na temat obecnej hierarchii. Super, wiem, że boi się ghűlów. Niszczę więc ich gniazdo, by je wywabić. Atakują wodza, a ten zostaje oszołomiony ze strachu. Zabijam go łatwo, niestety przez potworki nie zdążyłem go zdominować. Wtem zza pleców wpada mi kolejny uruk. Ślepy ja, nie widziałem, że mój cel miał tzw. "brata krwi", więc przyszedł jego kolega, by go pomścić. Gdy wyciągam miecz, ze skały przemawia mój kapitan, który... postanowił mnie zdradzić. Prawie zabił zakładnika, czyli jego dawnego kolegę z mojej armii. Lecę pomóc mu wstać i wyleczyć. Teraz jest nas dwóch na dwóch, więc można zaczynać bitwę...
I takich sytuacji jest w grze bez liku. Dlatego w każdej minucie nie jest bezpiecznie, bo a już jakiś ork zechciał zmienić stronę konfliktu czy zrobić na mnie zasadzkę. Genialny system, dzięki któremu nawet samo chodzenie po terenie i szukanie okazji do bitki daje wiele radochy.
Głowa czy ręka, ork już jej nie ma
Gra nadal jest delikatnym RPG'iem. Dostajemy punkty doświadczenia, które wydajemy w drzewku ulepszeń (które jest kiepskie, jest tu bardzo dużo skilli z pierwszej części). Zbieramy walutę (np. ulepszenia do oblężeń), lepsze wersje broni i pancerza (np. podpalające miecze) i runy do nich (zwiększają statystyki). Fajnie komponuje się to z unieszkodliwianiem kapitanów - np. ktoś poluje na karagony (takie duże pieski), więc idziemy go zlikwidować, a przy okazji może "upuści" dla nas nowy pancerz. Szkoda tylko, że gra jest dość liniowa, o wyborach podczas misji możemy zapomnieć.
Kraina lawą i krwią płynąca
Kolejne brawa za optymalizację. Nawet na GTX 660 można spokojnie grać na średnich ustawieniach. Sama grafika jest bardzo szczegółowa i ostra, czasami się dziwiłem, że mój sprzęt to wytrzymuje. Najlepsze wrażenie robią chyba najładniejsze cutscenki, jakie widziałem — nie czuć w ogóle, że się ogląda film z YT. W sumie nic dziwnego, że gra waży... ok. 90 GB. Dobra jest też muzyka, choć nie jest to poziom mistrzostwa z filmowych "Władcy Pierścieni".
Wady? Hm, nie wiem, czy to miało tak być, ale w Minas Ithil kapitan Mogg Kat odradzał się co jakiś czas. Tak, przeciwnicy mogą "oszukać śmierć" i później naśmiewać się z nas jak to źle go zabiliśmy, ale walczenie z tym samym przeciwnikiem po raz 6 jest trochę nużące. Zirytowała mnie końcówka. Finałowy boss jest ok, ale myślałem o czymś lepszym. Moja reakcja była taka: "wow, ale akcja, co będzie dalej!?" Kiedy zrozumiałem, że to koniec gry... Ale plus za alternatywne zakończenie... dla którego trzeba grindować jeszcze przez, jak mówi jeden śmiałek, 6,5 godziny. Dla mnie to chyba najgorsza wada gry, cliffhanger, który wręcz wymusza wyjęcie z kieszeni nasz portfel (tak, tu także ujrzymy mikrotransakcje), bo poziom trudności drastycznie wzrośnie.
Shadow of War to lepsza gra niż Mordor (bo większy budżet), ale nie wiele daje nowego od siebie. Najpierw polecam zagrać w "jedynkę", która dziś jest tania. Jeśli będziesz chciał więcej, wracaj do Środziemia, bo naprawdę warto.
Żadnych liliputów!
Cień Wojny to sequel Cienia Mordoru — wg mnie niedocenionej produkcji. Wystarczy powiedzieć "system nemezis" i wiadomo, która to gra. Oprócz tej mechaniki dobrze wspominam walki — chyba najlepszy system "ciachania" jaki widziałem. Naprawdę, żaden Assassin ani Batman nie dał mi tyle radochy z samych potyczek. Zapewne przez brutalność — nic nie sprawiało tyle szczęścia, po długiej, ciężkiej walce, co odrąbanie głowy kapitanowi orków.
Wszystko to wraca w Shadow of War. Kolejne tabuny orków do pocięcia, następni generałowie do pokonania i... znów mnóstwo znajdziek do zebrania. Nowej zawartości tutaj naprawdę mało. Praktycznie jedyną naprawdę nowością jest podbijanie obozów i całych twierdz (także innych graczy). Zaatakować ją możemy, odkąd trafimy do rejonu (o tym potem), ale dobrze jest nie tylko zebrać armię, co pokonać wodzów, którzy bronią fortu. Potem zostaje ustalenie naszych zdominowanych uruków, wykupienie dostępu do np. swego rodzaju taranów i efektowne oblężenie, a punktem kulminacyjnym jest walka z naczelnym generałem.
Walczyć z niepokonanym
A jaka jest fabuła? Bardzo dobra! Brutalna, efektowna, ale też — co bardzo ważne — ma klimat powieści Tolkiena. Otóż zaczyna się tam, gdzie zakończyła ostatnia odsłona. Bo wygranej(?) walce z Sauronem Talion, strażnik Czarnej Bramy oraz jego "duchowy" przyjaciel Kelebrimbor wykuwają Nowy Pierścień zdolny znów pokonać odradzającego się Mrocznego Władcę. Jednak sprawy się komplikują, kiedy będziemy musieli współpracować z tajemniczą Shelobą.
Oprócz głównego nurtu są i questy poboczne. Po drodze pomożemy obronić gondorskie miasto Minas Ithil (nie mylić z Białym Miastem, który widzieliśmy w fimach Jacksona), zbadamy las w Nűrnen czy zmierzymy się z dobrze znanym fanom, Barlogiem. Muszę przyznać, że zawartości tu sporo, bo gra dostała widoczny budżet i rozrosła się nie tylko o okolice Mordoru.
Równiny, lasy, smoki i lambasy
W poprzedniej grze mieliśmy dwie, całkiem spore tereny: okolice Czarnej Bramy oraz wspomniane leśne tereny Nűrnen. Teraz odwiedzimy aż 5 krain. W każdej z nich mamy jedno główne zadanie — zdobyć fortecę. Zaczynamy więc od przesłuchania kilku gagatków na temat tutejszych kapitanów. Kiedy ustalimy, gdzie się znajduje, ruszamy go pokonać i najlepiej zdominować. Takiego "szpiega" możemy wysłać na arenę walk wroga — jeśli pokona przeciwnika, zostanie przybocznym uruka, który chroni samego fortu (czyli wyższego rangą wodza). Wywabiamy, walczymy wraz z jego zdrajcą, dominujemy, jest prawą ręką naczelnego. Wtedy "dobieramy" do armii kapitanów i lecimy obalić jego reżim w epickim oblężeniu.
Teraz danie główne, czyli niesamowity system nemezis. Najlepiej opisze taki przykład: spotykam silnego wroga, więc myślę, że warto go dodać do swojej ekipy. Zanim do niego podejdę, idę do sąsiedniego namiotu, jest tam zwykły uruk, który wie co nieco na temat obecnej hierarchii. Super, wiem, że boi się ghűlów. Niszczę więc ich gniazdo, by je wywabić. Atakują wodza, a ten zostaje oszołomiony ze strachu. Zabijam go łatwo, niestety przez potworki nie zdążyłem go zdominować. Wtem zza pleców wpada mi kolejny uruk. Ślepy ja, nie widziałem, że mój cel miał tzw. "brata krwi", więc przyszedł jego kolega, by go pomścić. Gdy wyciągam miecz, ze skały przemawia mój kapitan, który... postanowił mnie zdradzić. Prawie zabił zakładnika, czyli jego dawnego kolegę z mojej armii. Lecę pomóc mu wstać i wyleczyć. Teraz jest nas dwóch na dwóch, więc można zaczynać bitwę...
I takich sytuacji jest w grze bez liku. Dlatego w każdej minucie nie jest bezpiecznie, bo a już jakiś ork zechciał zmienić stronę konfliktu czy zrobić na mnie zasadzkę. Genialny system, dzięki któremu nawet samo chodzenie po terenie i szukanie okazji do bitki daje wiele radochy.
Głowa czy ręka, ork już jej nie ma
Gra nadal jest delikatnym RPG'iem. Dostajemy punkty doświadczenia, które wydajemy w drzewku ulepszeń (które jest kiepskie, jest tu bardzo dużo skilli z pierwszej części). Zbieramy walutę (np. ulepszenia do oblężeń), lepsze wersje broni i pancerza (np. podpalające miecze) i runy do nich (zwiększają statystyki). Fajnie komponuje się to z unieszkodliwianiem kapitanów - np. ktoś poluje na karagony (takie duże pieski), więc idziemy go zlikwidować, a przy okazji może "upuści" dla nas nowy pancerz. Szkoda tylko, że gra jest dość liniowa, o wyborach podczas misji możemy zapomnieć.
Kraina lawą i krwią płynąca
Kolejne brawa za optymalizację. Nawet na GTX 660 można spokojnie grać na średnich ustawieniach. Sama grafika jest bardzo szczegółowa i ostra, czasami się dziwiłem, że mój sprzęt to wytrzymuje. Najlepsze wrażenie robią chyba najładniejsze cutscenki, jakie widziałem — nie czuć w ogóle, że się ogląda film z YT. W sumie nic dziwnego, że gra waży... ok. 90 GB. Dobra jest też muzyka, choć nie jest to poziom mistrzostwa z filmowych "Władcy Pierścieni".
Wady? Hm, nie wiem, czy to miało tak być, ale w Minas Ithil kapitan Mogg Kat odradzał się co jakiś czas. Tak, przeciwnicy mogą "oszukać śmierć" i później naśmiewać się z nas jak to źle go zabiliśmy, ale walczenie z tym samym przeciwnikiem po raz 6 jest trochę nużące. Zirytowała mnie końcówka. Finałowy boss jest ok, ale myślałem o czymś lepszym. Moja reakcja była taka: "wow, ale akcja, co będzie dalej!?" Kiedy zrozumiałem, że to koniec gry... Ale plus za alternatywne zakończenie... dla którego trzeba grindować jeszcze przez, jak mówi jeden śmiałek, 6,5 godziny. Dla mnie to chyba najgorsza wada gry, cliffhanger, który wręcz wymusza wyjęcie z kieszeni nasz portfel (tak, tu także ujrzymy mikrotransakcje), bo poziom trudności drastycznie wzrośnie.
Shadow of War to lepsza gra niż Mordor (bo większy budżet), ale nie wiele daje nowego od siebie. Najpierw polecam zagrać w "jedynkę", która dziś jest tania. Jeśli będziesz chciał więcej, wracaj do Środziemia, bo naprawdę warto.