Tekst jest "kontynuacją fabuły" z recenzji Skyrima.
Myślisz, VaultBoyu, że mnie wciągniesz w swój świat? Zapomnij, jest za brutalny i za straszny. Nie zagram!
<<Było ciężko, ale gra przekonała autora. Znów grał godzinami>>
Fallouta, przed czwartą częścią, nie znałem. Wiem, że zwolenników cyklu było sporo, ale mnie ten przerażający i zbyt brutalny odstraszał. No ale cóż...trzeba przeżyć nowe "doświadczenia".
Recenzja będzie się odwoływała do innej gry Bethesdy - opisywany przez ze mnie Skyrim (2011, Fallout 2007). Zaczynamy! Boleśnie...
"To dopiero kopniak w łeb!"
...bo od...zabicia bohatera (co masz z tym początkiem, Bethesda?!). Na szczęście robot imieniem Victor nas ratuję, a lokalny doktorek poskłada do kupy. Zanim wyjdziemy na zewnątrz tworzymy naszą postać, ustalając wygląd, ale też umiejętności (inteligencja, handel i dużo więcej) i perki. Kiedy mamy to za sobą, mamy wolną rękę co dalej. Możemy zrobić wszystko. Dla mojego przykładu: pomogłem miasteczku wspomnianego doktora i dołączyłem do organizacji RNK (spoilerować więcej nie mogę)...ale można to zrobić inaczej np. dołączyć do ich przeciwników. Gra nie prowadzi nas za rączkę, od razu trafiamy do świata, w którym przeżyć jest nad wyraz trudno. (Zresztą sam prawie by wybuchł po wojnie nuklearnej...).
Teren, na którym działamy jest trochę mniejszy (ale też jest całkiem spory) w porównaniu ze Skyrimem. Rozmiar nie jest tu jakąś dużą wadą, ale już "częstotliwość obiektów" jest tu problemem. Znaczy to tyle, że z 50% to sam piach. Prawda, jak już trafimy do np. dawnej fabryki tamtejszych komputerów, dorywa nas niezwykły klimat. Jest trochę strasznie, ponuro, a z terminałów dowiemy się o losach ludzkości przed Wojną.
Atomowa zabawa
Do eksterminacji różnorodnych zmutowanych zwierząt oraz ludzi z innych frakcji, mamy do dyspozycji mnóstwo pukawek i rodzajów amunicji. Energetyczne, plazmowe, zwyczajne "na pestki", a nawet atomowe (!). Możemy je modyfikować, kiedy się zepsują naprawiać, a amunicję tworzyć (tudzież rozkładać na składniki).
Mamy klimat, mapę i fajne budynki oraz sporo rodzajów broni. Niestety trochę psuję to mało zadań pobocznych i fabularnych. Grę ze sporym procentem przejścia całości skończymy w ok. 45 godzin, więc większość miejsc zwiedzimy na własną rękę.
W New Vegas mamy kilka fajnych rozwiązań, które nie mamy w innych grach Bethesdy. Na przykład każde duże miasto lub frakcja ma swoje "liczniki" naszej reputacji. Fallouta nie można skończyć na 100% będąc we spółce ze wszystkimi grupami. Każda ma swoich wrogów i jak przejdziemy się do obozu przeciwników (nawet kiedy im też pomagaliśmy) w przebraniu, ich konkurencji od razu się na nas rzucą.
Najdłuższa podróż
Ostatnie pochwały należą do mniejszych smaczków, takie jak nasz główny cel do którego staramy się dojść - tytułowe Nowe Vegas. Zawsze gdzieś na horyzoncie, cała droga do niego to coś niesamowitego - niebezpieczna, ale i tak idziemy prosto, żeby w końcu zobaczyć to "miasto świateł". A jak dojdziemy czujemy się obco i nie wiadomo co robić i gdzie iść.
I tak oto doszliśmy do końca. Gra, w którą nie myślałem, że zagram. Jak tylko przeżyjecie bardzo trudny, emocjonalny początek, nie oderwiecie się od tego. A, i są DLC, więc można kontynuować przygodę po tym niebezpiecznym, ale jakże klimatycznym świecie.
<<VaultBoy z wyciągniętym kciukiem znów pojawia się na ekranie>> Dzięki, widzę że Ci się spodob... <<atomówka wybuchła i nastał Fallout>>.
Myślisz, VaultBoyu, że mnie wciągniesz w swój świat? Zapomnij, jest za brutalny i za straszny. Nie zagram!
<<Było ciężko, ale gra przekonała autora. Znów grał godzinami>>
Fallouta, przed czwartą częścią, nie znałem. Wiem, że zwolenników cyklu było sporo, ale mnie ten przerażający i zbyt brutalny odstraszał. No ale cóż...trzeba przeżyć nowe "doświadczenia".
Recenzja będzie się odwoływała do innej gry Bethesdy - opisywany przez ze mnie Skyrim (2011, Fallout 2007). Zaczynamy! Boleśnie...
"To dopiero kopniak w łeb!"
...bo od...zabicia bohatera (co masz z tym początkiem, Bethesda?!). Na szczęście robot imieniem Victor nas ratuję, a lokalny doktorek poskłada do kupy. Zanim wyjdziemy na zewnątrz tworzymy naszą postać, ustalając wygląd, ale też umiejętności (inteligencja, handel i dużo więcej) i perki. Kiedy mamy to za sobą, mamy wolną rękę co dalej. Możemy zrobić wszystko. Dla mojego przykładu: pomogłem miasteczku wspomnianego doktora i dołączyłem do organizacji RNK (spoilerować więcej nie mogę)...ale można to zrobić inaczej np. dołączyć do ich przeciwników. Gra nie prowadzi nas za rączkę, od razu trafiamy do świata, w którym przeżyć jest nad wyraz trudno. (Zresztą sam prawie by wybuchł po wojnie nuklearnej...).
Teren, na którym działamy jest trochę mniejszy (ale też jest całkiem spory) w porównaniu ze Skyrimem. Rozmiar nie jest tu jakąś dużą wadą, ale już "częstotliwość obiektów" jest tu problemem. Znaczy to tyle, że z 50% to sam piach. Prawda, jak już trafimy do np. dawnej fabryki tamtejszych komputerów, dorywa nas niezwykły klimat. Jest trochę strasznie, ponuro, a z terminałów dowiemy się o losach ludzkości przed Wojną.
Atomowa zabawa
Do eksterminacji różnorodnych zmutowanych zwierząt oraz ludzi z innych frakcji, mamy do dyspozycji mnóstwo pukawek i rodzajów amunicji. Energetyczne, plazmowe, zwyczajne "na pestki", a nawet atomowe (!). Możemy je modyfikować, kiedy się zepsują naprawiać, a amunicję tworzyć (tudzież rozkładać na składniki).
Mamy klimat, mapę i fajne budynki oraz sporo rodzajów broni. Niestety trochę psuję to mało zadań pobocznych i fabularnych. Grę ze sporym procentem przejścia całości skończymy w ok. 45 godzin, więc większość miejsc zwiedzimy na własną rękę.
W New Vegas mamy kilka fajnych rozwiązań, które nie mamy w innych grach Bethesdy. Na przykład każde duże miasto lub frakcja ma swoje "liczniki" naszej reputacji. Fallouta nie można skończyć na 100% będąc we spółce ze wszystkimi grupami. Każda ma swoich wrogów i jak przejdziemy się do obozu przeciwników (nawet kiedy im też pomagaliśmy) w przebraniu, ich konkurencji od razu się na nas rzucą.
Najdłuższa podróż
Ostatnie pochwały należą do mniejszych smaczków, takie jak nasz główny cel do którego staramy się dojść - tytułowe Nowe Vegas. Zawsze gdzieś na horyzoncie, cała droga do niego to coś niesamowitego - niebezpieczna, ale i tak idziemy prosto, żeby w końcu zobaczyć to "miasto świateł". A jak dojdziemy czujemy się obco i nie wiadomo co robić i gdzie iść.
I tak oto doszliśmy do końca. Gra, w którą nie myślałem, że zagram. Jak tylko przeżyjecie bardzo trudny, emocjonalny początek, nie oderwiecie się od tego. A, i są DLC, więc można kontynuować przygodę po tym niebezpiecznym, ale jakże klimatycznym świecie.
<<VaultBoy z wyciągniętym kciukiem znów pojawia się na ekranie>> Dzięki, widzę że Ci się spodob... <<atomówka wybuchła i nastał Fallout>>.